We wszystkich historiach poszczególnych literatur narodowych rola tłumacza jest marginalizowana. Historycy literatury pomijają milczeniem zasłużonych tłumaczy, tak jakby nie wnieśli oni nic do skarbca własnej tradycji. Tylko najwybitniejsi poeci są uwzględnieni, chociaż spora część ich dorobku to tłumaczenia lub parafrazy, natomiast tłumacze są zepchnięci na obrzeża tekstu, na przykład do przypisów. A przecież przekłady z dzieł obcych były często decydującym impulsem rozwojowym. Gdyby nie anonimowy przekład Godzinek z piętnastego wieku nie mielibyśmy dzisiaj trzynastozgłoskowca, naszego głównego formatu wierszowego. Ten tekst znają (albo przynajmniej powinni znać) wszyscy, ale nie odmówię sobie przyjemności zacytowania jego pierwszej zwrotki:
Jezus Chrystus, Bóg Człowiek, mądrość Oćca swego,
Po czwartkowej wieczerzy czasu jutrzennego,
Gdy się modlił w ogrodzie Oćcu Bogu swemu,
Zdradzon, jęt i wydań jest ludu żydowskiemu.
Pierwszym prawdziwym eposem w literaturze polskiej był Gofred Piotra Kochanowskiego, czyli wierny przekład Jerozolimy wyzwolonej Torquata Tassa, który zapoczątkował u nas długą i bogatą tradycję epiki oktawą, zaś spora część sonetów Sebastiana Grabowieckiego to przekłady poezji włoskiego liryka religijnego Gabriele Fiammy. Szkoda, że w naszym katolickim kraju tak rzadko przywołuje się tego znakomitego poetę. Żaden obcy literaturoznawca nie przekona mnie, że liryka Grabowieckiego jest monotonna (bo nie jest, ani w aspekcie treściowym, ani formalnym, wersyfikacyjnym).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz